Dzisiaj jest piątek 26 kwietnia 2024 r. imieniny Marii, Marzeny, Ryszarda
Spis treści
Z Gminy | Z urzędów | Z terenu
Dla dobra innych - rozmowa z radną Agnieszką Matuszewską
Z sesji Rady Gminy
Złożyliśmy wnioski do ZPORR
Środki z Unii dla każdego?
Dożynki w Borzęcinie
Po góralsku i babicku - Dożynki w Starych Babicach
Parę słów o kontrolach NIK
NIK w LKS-ie. Rozmowa z prezesem Henrykiem Kuncewiczem
Większe wydatki zawsze we wrześniu...
Zostań wolontariuszem...
Najdłuższy most
Na tropach historii
Masakra w Borzęcinie - to działo się w naszej gminie!
Żyją w naszej pamięci. - Uczciliśmy pamięć poległych
Postawmy tablicę pamięci...
Temat miesiąca
Festyn Babice 2004
Bezpieczna gmina
Kraksa przy szkole
Mało wrażeń na meczu?
Policja poszukuje chętnych do pracy
Śmigło w kapuście
Mieszkańcy naszej gminy
Z Babic do Austrii
Kultura, Oświata
Okiem dyrektora
Kto tak pięknie gra?
Zaproszenie
Informacje
Czyściej niż zwykle
Plastik, szkło, papier
Redakcja pod lupą
Do pobrania
gazeta w wersji pdf
Kontakt

 

Adres redakcji:
05-082 Stare Babice, ul. Rynek 32,
tel. 22 722-92-08, 604-881-527

Redaktor naczelny:
Marcin Łada,
Sekretarz redakcji:
Karolina Gwarek
e-mail: redakcja.babice@gmail.com

Wydawca:
Gminna Biblioteka Publiczna
w Starych Babicach,
05-082 Stare Babice; ul. Polna 40
tel. 22 722 92 77
e-mail: bibbab@interia.pl

NUMER KONTA WYDAWCY:
WBS o/Stare Babice
37 8015 0004 3015 0734 2030 0001


Zapraszamy do ogłaszania się na łamach Gazety Babickiej
Wszystkie uzyskane środki z reklam wspomagają budżet Gminnej Biblioteki i są wykorzystywane do uzupełniania księgozbioru i audiobooków.

 

 

Gazeta Babicka 08-09/2004

8 sierpnia br. mieszkańcy Borzęcina zebrali się w kościele p.w. Św. Wincentego Ferreriusza by uczcić pamięć rodaków rozstrzelanych przed 60 laty. Na uroczystość przybyli również przedstawiciele Urzędu Gminy w St. Babicach z wójtem Krzysztofem Turkiem oraz strażacy z miejscowej OSP.
Wspólnie modlono się za poległych, a po Mszy Świętej procesja z kwiatami udała się na cmentarz.


60 lat od tragicznej śmierci mieszkańców Borzęcina i Warszawy pamięć o tamtych wydarzeniach trwa nadal. Czcimy ofiarę życia pomordowanych Mszą Świętą i kwiatami składanymi corocznie 8 sierpnia na borzęcińskim cmentarzu. Tragiczne ślady tamtych dni znaleśliśmy w kronice borzęcińskiej parafii. Pochyłe pismo ks. Stanisława Brejnaka przekazuje treści, których nie można czytać bez emocji. Duchowny był świadkiem dramatycznych wydarzeń. Gdy pisał wyraśnie drżała mu ręka. Niektóre fragmenty tekstu są prawie nieczytelne...
Ks. Stanisław Brejnak objął borzęcińską parafię pod koniec lipca 1944 roku. Na 6 sierpnia ustalono uroczyste przekazanie mu kluczy od kościoła. Jednak niewielu parafian przyszło na tę uroczystość. Na drodze stało bowiem pełno "bud" -niemieckich samochodów ciężarowych. Wierni idąc do kościoła zawracali do domów obawiając się łapanek, które często się powtarzały.
Ksiądz Stanisław trafił do Borzęcina z Łomianek, gdzie był prześladowany przez Niemców. Tam okupanci wyrzucili go z plebanii i musiał mieszkać w Kiełpinie, co bardzo utrudniało mu pracę duszpasterską. W Borzęcinie zanosiło się na to, że będzie nieco łatwiej. Niemcy zajęli tylko część plebanii - pokoje od południowej strony budynku, których okna wychodziły na szosę i zgodzili się na jego obecność.Było ich prawdopodobnie 6, wszyscy młodzi, zajmowali się rymarstwem - naprawiali przeważnie uprzęże i chomąta wojskowe. Należeli do jednego z wielu niemieckich oddziałów pomocniczych, które stacjonowały w pobliżu. W Borzęcinie przebywali także Ukraińcy z armii Własowa, znani z tego że szczególnie pastwili się nad ludnością cywilną. W tym czasie do Borzęcina trafiło wielu Warszawiaków -byli to przeważnie mieszkańcy Woli uciekający podczas Powstania przed pacyfikacją tej dzielnicy.
Tego dnia nic nie wskazywało na to, że wydarzy się coś szczególnego. Ksiądz zajął się gospodarstwem. Wspomina, że prosił pana Poraja, który był wówczas administratorem borzęcińskiego majątku, o pomoc w wymłóceniu zboża. Mimo póĽnej pory (był już 7 sierpnia) snopki stały jeszcze na polu. Poraj przyjechał wraz z pracownikami, ustawili młockarnię i sprawnie wymłócili około 30 metrów zboża: żyta, pszenicy, jęczmienia i owsa. Wówczas prawie cała posesja parafialna była uprawiana. Na polu powstała wielka sterta słomy. Po pracy ksiądz zaprosił wszystkich na posiłek rozłożywszy koc na murawie. Wtedy to podszedł do nich żołnierz niemiecki - jeden z tych, którzy mieszkali na plebanii mówiąc łamaną polszczyzną, że obawia się nadciągającego frontu. Nie był zawodowym żołnierzem, został siłą wcielony do armii i wysłany do Polski. Nikt go nie pytał czy chce jechać na wojnę. Czyżby coś przeczuwał...? Wieczorem od strony północnej widać było czerwone rakiety a od Warszawy łunę.
Ksiądz zmęczony pracą w polu położył się spać. Nagle koło północy ktoś wyrwał go ze snu oznajmiając, że plebania jest otoczona przez jakieś wojsko. Rozpoczęła się strzelanina. -Z początku schroniliśmy się wszyscy w piwnicy, póĽniej jednak zmuszono nas do otwarcia drzwi - pisze ks. Stanisław. - W czasie kanonady plebania została częściowo zniszczona, pokoje zdemolowały wybuchające granaty. -Wychodząc zobaczyłem ciało młodego mężczyzny. Bardzo krwawił, był umierający. Dowiedziałem się potem, że był to dziewiętnastoletni Jan Burzyński z Borzęcina, którego partyzanci siłą przywiedli, zmusili by wszedł przez okno i zobaczył kto jest wewnątrz pokoju. Chłopiec został postrzelony właśnie przez tego Niemca, który kilka godzin wcześniej podszedł do nas mówiąc, że obawia się frontu. Nie pożył jednak długo. Kilka chwil póśniej dosięgły go kule wystrzelone na ukos z rozpylacza partyzantów. Leżał w przedpokoju...
- Po odejściu partyzantów widząc trupy leżące na plebanii wiedziałem co mi grozi. Postanowiłem uciekać. Noc była bardzo jasna, księżyc świecił - czytamy w księdze parafialnej. - Będąc tylko kilka dni w nowej parafii nie znałem dobrze terenu i nie wiedziałem gdzie się ukryć. Postanowiłem wrócić do Łomianek. Pobiegłem na organistówkę by ostrzec wszystkich przed zemstą Niemców i zabrać na tułaczkę ks. wikarego Alfonsa Jacukowicza. Pobiegłem także do dworu. Dwa razy przechodziłem obok sterty słomy nie wiedząc, że byli w niej ukryci owi Niemcy, którzy mieszkali na plebanii i zdążyli uciec. Tylko dlatego nie strzelili do mnie, że obawiali się partyzantów. Kanonada w oddali jeszcze trwała... - W Majątku spotkałem znajomych i administratora Poraja. Jednak nie chcieli uciekać ze mną, woleli oczekiwać śmierci na miejscu. Wokół trwała strzelanina, czołgaliśmy się redlinami kartofli, przeszliśmy przez rowy z wodą, a potem przez las, by trafić wreszcie do Sióstr Franciszkanek w Izabelinie. Na drugi dzień dotarłem do Łomianek, moi dawni parafianie przyjęli mnie bardzo serdecznie i zapewnili, że mogę bezpiecznie chodzić po okolicy bo folksdojcze już uciekli przed zbliżającym się frontem...
Ksiądz Stanisław wspomina, że cały czas był niespokojny o los mieszkańców Borzęcina. Nie mógł jednak wrócić bo tam czekała go pewna śmierć. Wysłał zatem jedną z łomiankowskich parafianek nakazując jej jak największą ostrożność. Do Borzęcina nie udało się jej jednak dotrzeć. Od ludzi z innych wiosek dowiedziała się, że był tam straszny ogień, wieś się paliła i Niemcy wymordowali wielu mieszkańców. Po 10 dniach otrzymał wreszcie informacje od mieszkanki Borzęcina. Powiedziała proboszczowi, jak straszną gehennę Niemcy zgotowali jego parafianom. 8 sierpnia 1944 r. o wschodzie słońca, okupanci wjechali czołgami do Borzęcina i dla większego przerażenia ludności zaczęli ostrzeliwać bezbronną wieś. Następnie żołdacy rozbiegli się po domach i rozpoczęli wyciągać ludzi z łóżek kopiąc ich gdzie popadło i bijąc kolbami karabinów. Bosych i ubranych jedynie w bieliznę ustawili na szosie pomiędzy domami Sandomierskich i Szelachowskich. Ludzie otoczeni tankami, pobici i zmaltretowani wpadali sobie w objęcia, żegnając się sądzili bowiem, że nadeszły ich ostatnie chwile życia... W tym czasie Niemcy podpalili Borzęcin począwszy od Wodniska. Ponieważ była wielka susza, ogień rozprzestrzenił się błyskawicznie. Spaliło się całe Wodnisko i kilka domów koło szosy.
Hitlerowcy wybrali z szeregów stojących na drodze młodych mężczyzn i po okrutnym zmasakrowaniu ich zabili 49 osób, strzelając w tył głowy. Miejsce kaĽni wybrano tuż za cmentarzem grzebalnym w rogu południowo - zachodnim. Reszta ludności została spędzona do młyna Edwarda Wlekłego, gdzie przetrzymywano wszystkich przez całą noc. Na drugi dzień mężczyzn zapędzono do Pogroszewa Kolonii, potem do Pruszkowa, a następnie wysłano pociągiem do Niemiec gdzie pracowali przeważnie w kopalniach węgla. Kobiety oszczędzono, ale przez kilka dni musiały one przychodzić wieczorami do młyna, skąd wypuszczano je dopiero rano.
Wśród aresztowanych i wysłanych na roboty był sołtys Borzęcina, Stanisław Michrowski. Cudem udało mu się przeżyć i uniknąć zagłady. Po 3 miesiącach uciekł z kopalni węgla i wraz z dwoma kolegami powrócił do Borzęcina. Dziś jest chyba jedynym żyjącym świadkiem tamtych dni... Podczas uroczystości na borzęcińskim cmentarzu sołtys Stanisław Michrowski przypomniał wydarzenia sprzed 60 lat. Wykraczają one dalece poza historię opisaną przez księdza Stanisława Brejnaka. W dzień poprzedzający tragedię partyzanci zaatakowali nie tylko plebanię, ale przede wszystkim remizę straży pożarnej, w której Niemcy zgromadzili broń. Partyzanci uderzyli na ten arsenał około 10 wieczór i walki trwały ponad 2 godziny, jednak wobec dużej przewagi sił niemieckich musieli się wycofać. Poległo wtedy 39 osób w tym 5 strażaków wraz ze swym komendantem Ignacym Grzeleckim. Represje 8 sierpnia były nieszczęsnym pokłosiem tej akcji. Zresztą, jak pamiętamy, okupanci podczas II Wojny światowej nie potrzebowali pretekstu.
Zdaniem sołtysa Michrowskiego Niemcy wraz z Ukraińcami zamordowali wówczas wiele osób również w pobliżu ich domów. Przykładem tego może być chociażby tragedia 3 osobowej rodziny Dziekańskich - ich losy opisano w księdze parafialnej. Rodzina Dziekańskich zginęła za sprawą Ukraińca - własowca pochodzącego podobno ze Lwowa o nazwisku Siczkow. Jego konkubinę również Ukrainkę zastrzelili partyzanci - co stało się powodem zemsty. Prawdopodobnie 7 sierpnia do domu Dziekańskich zapukał w nocy oficer partyzantów pytając, czy są tu Niemcy. Dziekańska odpowiedziała, że Niemcy uciekli, ale "pozostały tu ich baby". W tej samej chwili oknem wyskoczyła jedna z kobiet i zaczęła uciekać. Oficer strzelił i położył ja trupem na miejscu. Druga zaś wypadła przez sień na dwór i widząc partyzantów zaczęła strasznie krzyczeć i błagać o życie. Oficer odprowadził ją do izby mówiąc- aby się nie obawiała... Owa właśnie kobieta, jak się okazało - również Ukrainka, była nieszczęściem dla rodziny Dziekańskich. Poskarżyła się na drugi dzień Siczkowowi, a ten w okrutny sposób wymordował całą rodzinę... Takich tragedii było więcej w owym czasie...
- Pamiętnego dnia, którego 60 rocznicę dziś obchodzimy zginęło w Borzęcinie 49 Polaków w tym 22 mieszkańców tej miejscowości. Dziś oddajemy im hołd i wracamy pamięcią do tamtych dni - powiedział wójt Krzysztof Turek podczas uroczystości. - Na borzęcińskim cmentarzu spoczywają tuż obok nich bohaterowie września 1939 r. Obecnie nastał czas odkłamywania historii. Wreszcie możemy mówić prawdę o naszych dziejach, o bohaterstwie żołnierzy Armii Krajowej i innych osobach, które oddały życie za ojczyznę. Cieszy mnie to, że tak liczna grupa mieszkańców Borzęcina przyszła uczcić naszych bohaterów. Chwała poległym!
- Gdy wydawało się już, że koszmar wojny zbliża się do końca i nastanie wolność, dla wielu mieszkańców Borzęcina stało się inaczej. Oddali życie niewinnie - powiedział ks. prałat Bogdan Wosławski. - Gdy patrzymy na tamte wydarzenia po 60 latach nasuwa się pytanie- czy nasze rany się zagoiły? Mogły się zagoić, ale myślę, że pamięć o tamtych dniach powinna nadal trwać. I my nie zapomnimy, co roku będzie ta szczególna Msza święta, abyśmy w swoich sercach pamiętali ofiarę naszych braci i modlili się za nich - zakończył ks. Wosławski.

Marcin Łada





ostatnia aktualizacja - 25.01.2014;    webmaster     Stronę od 20.06.2004 odwiedzono - razy